piątek, 6 grudnia 2013

Jak się pisało bajkę dla dzieci - zwierzenia autora

Przez wiele lat żona próbowała mnie namówić, żebym napisał dla Mieszka bajkę. Bez skutku. Nie wierzyłem, że potrafię stworzyć coś innego niż tekst o problemach społecznych, jak Uliczka pana Miłosza, albo wysublimowany dramat odniesień, do którego klucza trzeba szukać w kilku tysiącach lat literatury, mitów i koncepcji psychologicznych (Antygona). Okazało się jednak, że nie taki diabeł straszny, jak go sobie w głowie pielęgnujemy.

Chyba decydujące podczas tworzenia Zaginionych prezentów było to, że pierwsze trzy sceny przeczytałem Mieszkowi - sześciolatkowi, który zainspirował mnie do stworzenia postaci Kacpra-Łotsona. I dopiero wtedy, po jego reakcji wiedziałem, że będzie dobrze! Odgłosy zachwycenia i bardzo silne nalegania, żebym napisał więcej, teraz i już powiedziały więcej niż niejedna recenzja. Odtąd codziennie musiałem zdawać relację z postępów prac.

O dziwo, narzucony przez syna rygor wcale mi nie ciążył. Pisanie historii rezolutnej dziesięciolatki i dzielnego pierwszaka sprawiło mi ogromną przyjemność. Na tyle dużą, że sztuka teatralna zamieni się w najbliższych miesiącach w powieść, a ja już snuję plany kolejnych przygód pary detektywów przekraczających granice pomiędzy światem realnym, a magicznym.

Dlatego, gdy tylko orkan Ksawery przestanie wiać i umilkną oklaski po premierze, siadam do rodzimych podań, wrzesińskich, pyzdrskich i miłosławskich, żeby wysłać dzieciaki do krainy legend. Niech wytropią nasze, lokalne, prowincjonalne duchy, smoki, czarownice.

Ach! I jeszcze wszystkim polecam napisanie bajki. Uczy pisarskiej pokory, jak żadna inna forma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz