środa, 14 marca 2012

Uliczka z dwoma pasami ruchu

Pisanie o Uliczce Pana Miłosza przed premierą stanowi pewną trudność. Nie chcę za dużo cytować – żeby nie odbierać przyjemności obcowania z tekstem. Nie chcę zdradzić zakończenia – żeby go nie spalić. Nie chcę narzucać interpretacji – bo to sprawa indywidualna. Pozwolę sobie zatem jedynie na garść myśli – takie małe preludium do spotkania z Uliczką… .

Do przejażdżki Uliczką Pana Miłosza zaproszeni są wszyscy, którzy cenią dobrą komedię z głębszym sensem. Dramat Piotra Michalaka dostarcza doskonałej rozrywki, zaprasza jednak do niej widza gotowego na konfrontację z samym sobą i własnymi słabościami. Zaprasza tych, którzy są gotowi spojrzeć w lustro i zobaczyć nie zawsze korzystny obraz. Nieraz bowiem podczas spektaklu widzowie zadadzą sobie pytanie: Z czego się śmiejemy? i będą musieli sobie na to pytanie odpowiedzieć jak u Gogola: z siebie samych.

Uliczka Pana Miłosza jest w gruncie rzeczy satyrą społeczną. Przesiąknięta duchem Rewizora sztuka bezlitośnie obnaża absurdy polskiej prowincji. Ukazuje niszczące wzajemne zależności w kręgach lokalnej władzy, strach wysoko i nisko postawionych przed utratą stołków i niezbyt atrakcyjne kulisy politycznych decyzji. Przedstawia mozaikę zawodowych relacji złożonych z mniej lub bardziej wyrafinowanego lizusostwa, donosicielstwa i obłudy. Odsłania mechanizm rozdmuchiwania najdrobniejszych spraw do rangi superwydarzeń. Objawia śmiesznostki lokalnego biznesiku. Odziera ze złudzeń o niezależności mediów, organów społecznych i, nade wszystko, sztuki.

W Uliczce… chodzi bowiem o sztukę. Pretekstem do pokazania całego prowincjonalnego światka są obchody Roku Miłosza w niewielkiej, jak się zdaje, miejscowości. Wielkość zresztą nie gra roli. Świat dramatu to swoisty everyland – przedstawione wydarzenia mogłyby się z powodzeniem rozegrać w dowolnym miejscu. W każdym przecież mieście, miasteczku czy mieścinie jest Bardzo Ważny Urząd, a w nim Bardzo Ważny Wydział z Bardzo Ważnymi Biurkami, są Bardzo Ważne Redakcje, typowi Szefowie, Prezesi i Sekretarki.
Rok Miłosza stawia przed wszystkimi bohaterami trudne zadanie – jak tu przeprowadzić godnie (i z korzyścią dla siebie i swoich popleczników) obchody tak doniosłej okoliczności? Choć usta bohaterów wypełnione są frazesami o wielkości sztuki i gotowości do kreatywnego działania, wkrótce ich deklaracje okazują się fikcją. Są zbyt mało oczytani, słabo wyrobieni, nieprzygotowani, a w dodatku siatka lokalnych układów uniemożliwia im zrobienie czegokolwiek z pasją, pomysłem i pazurem. Dramat bezwzględnie odziera sztukę w wydaniu prowincjonalnym z aury wyjątkowości. Tak naprawdę nie ma tu żadnej sztuki – jest festynopodobna kulturka lokalna z jej akademiami, obchodami ku czci, żenującymi konkursami. Nie ma artystów – jest ich Gombrowiczowska „gęba” – wielkie nazwiska, za którym bohaterowie nie odnajdują żadnych głębszych treści niż na przykład: Miłosz wielkim poetą był. Twórcy są – też po Gombrowiczowsku – upupiani. Zobaczymy tu drogę stopniowych ustępstw, aż wreszcie całkowitą rezygnację z wolności artystycznego wyrazu na rzecz, czasem jedynie potencjalnej, wygody finansowej i zadowolenia ludzi „z góry”.

Poszukiwacze intertekstualnych smaczków będą mieli w Uliczce Pana Miłosza używanie. Dramat nie tylko jest przesiąknięty Gombrowiczem i Gogolem. Znajdziemy tu o wiele więcej ciekawych odwołań: do klasyki literatury – Shakespeare’a czy Mickiewicza, do kultury popularnej – serii o Bondzie czy do kultowych absurdalnych filmów Barei, a także do literackich biografii – co wnikliwsi dostrzegą na przykład nawiązanie do intrygującej relacji Miłosza z Jarosławem Iwaszkiewiczem. Podążanie tymi różnorodnymi tropami da widzom z pewnością dużo frajdy.

Michalak pozwala czytelnikowi dramatu/widzowi spektaklu dobrze się bawić – serwuje dowcipne kwestie i zabawne zachowania karykaturalnych postaci. Nie pozwala jednak na śmiech pusty – każdy kolejny chichot podszyty jest aurą leciutkiej grozy. Mężczyźni całujący stopy ważnych urzędniczek budzą wesołość, przywodzą jednak jednocześnie na myśl niepokojące rysunki Brunona Schulza z ich obrazem chorej poddańczości. Można ryczeć ze śmiechu słysząc bełkotliwą nowomowę Redaktora czy Kulturalnej, nie można się jednak opędzić od myśli, że oto mamy już XXI wiek, ustrój już dawno się zmienił, a sposób mówienia o sprawach publicznych (i co gorsza – ich realizacji) jakby nie ruszył z miejsca od kilkudziesięciu lat. Do tego spektaklowi towarzyszą rytmy tanga, których trudno nie skojarzyć z ponurymi elementami Mrożkowskiej wizji. Na początku jest zatem bardzo śmiesznie, potem jednak robi się „śmieszno-straszno” – do ostatnich chwil nie przestajemy się śmiać, rośnie jednak poczucie absurdu, zagubienia i beznadziei. Dokąd ono widzów prowadzi? Do rezygnacji? Sprzeciwu? Buntu? Zobaczymy…

Używając niezbyt może wyrafinowanego porównania można powiedzieć, że Uliczka Pana Miłosza to droga jednokierunkowa z dwoma pasami ruchu: pasem śmiechu i pasem grozy. Można nią podróżować cały czas jednym pasem, można też pasy bezustannie zmieniać – jest wtedy mniej wygodnie, ale za to jaka satysfakcja w odbiorze!
Agata Otrębska


Agata Otrębska - z wykształcenia teatrolożka, z zawodu i upodobania działaczka społeczno-kulturalna i trenerka, z marzeń - tancerka hip-hopowa. W teatrze poszukuje zaskoczenia i głębi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz